Rozmowa z Joanną Kluzik-Rostkowską, szefową sztabu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego
Rafał Kotomski: Czy kierując kampanią Jarosława Kaczyńskiego, ma pani poczucie, że po 10 kwietnia żyjemy naprawdę w innej Polsce?
Joanna Kluzik-Rostkowska: Przede wszystkim mam przeświadczenie, że skończył się czas polityki plastikowej, kreowanej pod słupki sondażowe. Widzimy, jak bardzo różnił się ten kreowany wizerunek Pana Prezydenta i Jego Małżonki od tego, jak dzisiaj patrzą na to Polacy. Oni chcą widzieć polityków jako ludzi z krwi i kości ze wszystkim ich wadami, ale także zaletami. Druga ważna rzecz, która okazała się po katastrofie - choć może została też przez nią jakoś wywołana - to fakt, że Polacy szanują urząd Prezydenta.
R.K.: To dla nich żaden „żyrandol", prawda?
J.K.-L.: Właśnie, okazało się, że jest to urząd, który my po prostu chcemy szanować. W tym sensie rozumiem, że zmieniło się postrzeganie funkcji państwa i polityki w ogóle. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie, czy hołd oddany ofiarom katastrofy przez Polaków, nie tylko przecież przez zwolenników, ale także krytyków Prezydenta, przypominał mi nastrój z czerwca 1989 r.
R.K.: Szczerze mówiąc, dla mnie to dziwne porównanie. Mimo wszystko kolejne rocznice 4 czerwca 1989 r. to dla mnie żaden powód do świętowania. Chyba że cieszymy się z kontraktu z postkomunistami, a potem „grubej kreski” Mazowieckiego... Tamte emocje to była euforia, a dzisiejsze to zaduma i refleksja. I nie chodzi o to, co się wtedy stało politycznie, lecz jakie były wówczas nastroje ludzi.
J.K.-L.: Dla plastikowej polityki nigdy nie powinno być czasu i miejsca. Oby się pani nie myliła, że u nas jej czas się teraz skończył. Ale co z polityką wyzwiskową? Czy nie ma pani wrażenia, że te wszystkie inwektywy, które kiedyś kierowano pod adresem Lecha Kaczyńskiego, umilkły tylko na chwilę, a teraz znajdą innego adresata - Jarosława Kaczyńskiego? Mówię o swoich nadziejach. Skuteczna polityka to umiejętność wyczuwania nastrojów i oczekiwań wyborców. Patrząc na politykę bardzo racjonalnie, powinniśmy zauważyć rzecz oczywistą, że Polacy nie życzą sobie kampanii wyzwisk i obelg. Nie chcą złych emocji. Wszyscy, którzy uczestniczą w życiu publicznym, powinni to dzisiaj wiedzieć. Druga strona to emocje, które każdy z nas, polityków, przecież posiada. Myślę zarówno o emocjach związanych z tym, co się wydarzyło, jak i o tych, które mamy na co dzień, gdy się spieramy i kłócimy. W demokracji polityka to sfera, w której spór jest wpisany w samą istotę działań. Mam tylko nadzieję, że czas kampanijny nie będzie czasem złych emocji. Jest takie oczekiwanie. Widoczne wyraźnie również w Sejmie, gdzie nikt nie chce atakować, wszyscy chcą spokoju. Ale jednocześnie czuje się też takie wyczekiwanie, kto pierwszy nie wytrzyma.
R.K.: Sławomir Nowak, szef kampanii Komorowskiego, już przestrzega przed billboardami w żałobnych barwach, a salon już podpowiada, że „IV RP wraca okryta kirem”, by wspomnieć tylko łagodniejsze przykłady. Jak pani odbiera takie wypowiedzi? Przecież to nic innego jak prowokacje skierowane w waszą stronę.
J.K.-L.: Bo ten, kto pierwszy zaatakuje, znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli chodzi o billboardy, to łatwo namawiać do rezygnacji z takiej formy kampanii, gdy się ma władzę. Ci, którzy rządzą, mają przecież tyle instrumentów, by się pokazać. Wiadomości polityczne są głównie nastawione na to, co dzieje się w sferze realnej władzy. W dodatku jeszcze marszałek Komorowski pełni funkcję głowy państwa. PO ma instrumenty, którymi nie dysponuje żaden inny sztab. A przecież w kampanii nie chodzi tylko o PiS. Akurat nasz kandydat jest znany i rozpoznawalny, ale są jeszcze inni. Kampania billboardowa to jest instrument, żeby niektórzy kandydaci mogli w ogóle się przedstawić kr~ dziom.
R.K.: Mówiłem o łagodnych przykładach ataków i prowokacji, a jest jeszcze obrzydliwa piosenka wyemitowana przez jedną ze stacji radiowych.
J.K.-L.: To nie jest nawet tak, że Wojewódzki i Figurski pojechali po bandzie, tylko ją po prostu zdemolowali. Czułabym się tak samo źle z tą piosenką, gdyby była o Bronisławie Komorowskim albo Grzegorzu Napieralskim. Po prostu przekroczona została granica smaku.
R.K.: Ale przecież dobrze pani wie, że taka piosenka o Komorowskim czy Napieralski nigdy by nie powstała.
J.K.-L.: Powtarzam, że źle czułabym się z tym, gdyby to dotyczyło mojego najbardziej zatwardziałego przeciwnika politycznego.
R.K.: A ja powtarzam, że nie było żadnego przypadku w tym, iż piosenka dotyczyła Jarosława Kaczyńskiego.
J.K.-L.: Z jednej strony Prawu i Sprawiedliwości przypisuje się jakiś magiczny wpływ na Jana Pospieszalskiego i jego programy w TVP, a ja na przykład w życiu na oczy nie widziałam szefa telewizji. Jak zatem można zarzucać nam, że uprawiamy jakąś kampanię wyborczą za pomocą programów telewizyjnych? Z drugiej strony przecież Kuba Wojewódzki sam przyznał, że doradzał Platformie Obywatelskiej w 2007 r., a teraz do kampanii podchodzi bardzo emocjonalnie. Chcę wierzyć, że to tylko zbieżność przypadkowa. Nie może być tak, że jeśli jeden dziennikarz przygotowuje coś, co się PO nie podoba, to natychmiast zostaje potraktowany jako nasza „tajna broń". A z drugiej strony nawet nie można się zastanawiać np. nad tym, co zrobił Wojewódzki.
R.K.: Zapytała pani Sławomira Nowaka wprost, czy to Platforma wymyśliła tę obrzydliwą, chamską piosenkę?
J.K.-L.: Nie pytałam. Z drugiej strony dwóch dziennikarzy palnęło coś, co nie powinno mieć miejsca w żadnej stacji, koncern sponsorujący audycję zareagował ostrzej - myślę, że najlepiej o tym zapomnieć. Zwłaszcza jeżeli nie chcemy polaryzować emocji.
R.K.: Jak bardzo obecny w kampanii będzie Jarosław Kaczyński?
J.K.-L.: Jarosław Kaczyński będzie obecny w kampanii, bo przecież jest naszym kandydatem na prezydenta. Przy całej trudnej sytuacji osobistej, jako człowiek, który spędził tyle lat w polityce, ma pełną świadomość, że decydując się kandydować, musi aktywnie uczestniczyć w kampanii. Przyznam, że niechętnie mówię o tym, co zamierzamy zrobić. W wyborach prezydenckich po prostu trzeba przygotować strategię i walczyć, a nie opowiadać o niej.
R.K.: A rola Marty Kaczyńskiej w kampanii?
J.K.-L.: To pytanie do pani Marty Kaczyńskiej, w jaki sposób będzie chciała wspierać swojego stryja. Żyjemy w XXI wieku i losy ludzkie układają się różnie. Odwołując się do politycznego centrum i lewej strony, to przecież w werbalnym sensie mamy dużo szacunku dla indywidualnych wyborów. Szanujmy i tę sytuację. Jarosław Kaczyński nie jest pierwszym ani zapewne ostatnim kandydatem na ten urząd bez Pierwszej Damy. Że przywołam przykłady prezydentów amerykańskich w XIX wieku, a przecież mamy wiek XXI! Oczywiście, bardzo ważne są osoby bliskie w otoczeniu kogoś takiego jak prezydent. Ktoś bliski, kto potrafi minimalizować wielki stres związany z pełnieniem najważniejszej w państwie funkcji. Jarosław Kaczyński jest człowiekiem niezwykle życzliwym i ma tylu znajomych, przyjaciół, bliskich sobie ludzi. Nie będzie z tym, naprawdę, żadnego problemu.